(Post piszę po powrocie z siłowni, mając wenę i jest on z moich własnych przemyśleń)
Co ze mną nie tak?
Tyle razy zadawane to samo pytanie. Myślę, że to już choroba cywilizacji. Dlaczego?
Popatrzmy trochę lat wstecz, kiedy to ideałem kobiety nie było 50kg i jeden wzór twarzy.
Jednak oczywiste jest, że idziemy z postępem. W świecie internetu gdzie z każdej strony otaczają nas śliczne dziewczyny, chociażby profilowe na fb (pragnę tylko zauważyć, że większość z nich jest w filtrach, robione przez 20 minut, żeby wyjść idealnie, pod dobre światło) czujemy się źle i nie bójmy się tego słowa, brzydcy.
Nic dziwnego, że każdy z nas chce być ideałem, tym bardziej kiedy wśród niektórych koleżanek można się poczuć jak szczurek. Najważniejszym jest jednak, żeby nie popadać w obsesję.
Nie chcę mówić jak wszyscy, że "należy siebie zaakceptować takim jakim się jest, bo gdyby nie to każdy był taki samy", ileż to można. Podstawą jest nieużalanie się nad sobą, bo po co, co to daje? Głowa do góry.
Oprócz tego, że czasami widzimy się gorszymi niż widzą nas normalnie inni to zawsze możemy coś zmienić, poprawić. Lista moich kompleksów jest długa i dość dobrze ukazuje myślenie współczesnej nastolatki:
Czarna lista:
- FIGURA, mam budowę genetycznie uwarunkowaną, typowa gruszka, nie jestem gruba, ale też nie na tyle szczupła jakbym chciała.
- TWARZ, nic w niej ładnego, dziecinna, bardzo podłużna, nie pasuje żadna fryzura.
- WŁOSY, jedna wielka porażka, cienkie, słabe, rzadkie, nic nie da się zrobić, jak mop.
- STOPY, rozmiar 43 na prawdę nie jest czymś fajnym.
- WZROST, zawsze najwyższa, 178cm, a przez to i wady postawy, łamliwość.
Oczywistym jest, że nie wszystko da się poprawić, ale trzeba znajdywać rozwiązanie.
Co się zmienia?
- FIGURA: codziennie ćwiczę w domu, nie jem słodyczy (również przez problemy zdrowotne), tylko zdrowe produkty (dużo owoców, warzyw, chleb ciemny, nic co przetworzone), chodzę na basen, zamierzam wykupić karnet na siłownię. Uwierzcie mi, że oprócz zmiany sylwetki czuję się o wiele lepiej, świeżej.
- TWARZ: kocham makijaż, oczywiście nie chodzi mi o jakąś szpachlę, ale świetnie jest zmienić, poprawić, podkreślić co tylko chcemy. Od kiedy ustąpił mocny trądzik, ponieważ biorę najmocniejsze leki (dużo efektów ubocznych, ale warto) coraz częściej chodzę nieumalowana. Wcześniej nie pokazywałam się nikomu, a teraz czuję się lepiej i lepiej.
- WŁOSY: tutaj nie mogę nic zmienić pomimo odżywek, pielęgnowania, wizyty u fryzjera, ale jeszcze znajdę rozwiązanie!
- STOPY: akceptacja również przyszła ostatnio. Zawsze się przejmowałam, ale teraz stwierdzam, że byle głupota, buty da się ładne znaleźć, ostatnio nawet kupiłam wysokie 42.
- WZROST: to chyba kompleks od zawsze. Najgorsze kiedy chłopcy sięgają mi do ramiona. Trudno, ich problem, nie? To ja mam długie nogi, sięgam do wszystkiego i nie jestem małym knypkiem. Ale nawet nie wiecie jak śmiesznie się biega będąc wysokim.
Postępy na pewno chcę dodawać na bloga, bo to motywuje.
Każda osoba, która jest z siebie niezadowolona powinna stworzyć prywatną "Czarną listę", ale nie po to, żeby narzekać, jęczęć, dołować, ale właśnie po to, żeby nie musieć już więcej tego robić. Zmieniać, uświadamiać, aby na koniec popatrzeć w lustro i stwierdzić "wyglądam naprawdę spoko".
A co Ty zmieniasz?